Wczoraj przyniosłem nowe skany. Jedna rolka, nie najbardziej wyczekiwana, bez przebojowych fotografii, chociaż parę dobrych jest. Te na które czekam najbardziej są jeszcze w skanowaniu. Ale po przejrzeniu tych wczorajszych doszedłem do wniosku, że fotografia kolorowa zaczyna mnie cieszyć. A to już dużo.
I znów ewidentny moment w którym cieszyłem się z kolorowego negatywu w aparacie. Bez niego to zdjęcie nie miałoby sensu, a tak mamy kadr, który ja bardzo lubię. Jak dla mnie: fala potopu, który zalewa Kraków, a tak mniej poetycko, to rozmontowywanie lodowiska po sezonie.
Kilkanaście, a może kilkadziesiąt minut spaceru po wczorajszym zdjęciu... Idę sobie i widzę poniższą sytuację. Przecież nie mogłem nie zrobić zdjęcia, mimo że wiedziałem, że kolor tutaj żadnej roli nie odegra. Założeń wstępnych kurczowo trzymać się nie można.
Chociaż tutaj dla odmiany może mogłem się przynajmniej pobawić kadrem. Ale tylko z tej perspektywy nic mnie nie drażniło w tle.
Po roku przyszła pora na coś nowego, powiew świeżości w tym moim fotografowaniu Krakowa. Wymyśliłem sobie, że zamienię negatywy czarno-białe na kolorowe. Nie chciałem jednak, żeby tylko do tego ograniczyła się zmiana. Tak sobie wykombinowałem, że podstawą musi być to, żeby ten kolor miał faktycznie sens, a nie był tylko dodatkiem (a już na pewno nie rozpraszającym dodatkiem). Pomyślałem też, że można by coś zmienić w sposobie kadrowania.
Teraz już wiem, że tak łatwo nie będzie. Przy kadrowaniu są pewne nawyki. Niektóre sytuacje zmuszają, żeby pstryknąć, chociaż z góry wiadomo, że kolor nie zagra żadnej roli. Tak więc plany sobie, a życie sobie. Pierwszy kadr na pierwszej rolce dodał jednak otuchy. Da się!
Dzisiaj równie symbolicznie. Widząc tę scenkę, mając w aparacie ostatnią rolkę i w głowie kadr, od którego wszystko się zaczęło (link) nie mogłem się powstrzymać, żeby nie pstryknąć. I tak oto mijający rok zostaje spięty klamrą.
Jakiś czas temu postanowiłem, po roku fotografowania Krakowa w odcieniach szarości, zacząć wreszcie korzystać z pełnej palety barw. Zakładając ten negatyw do aparatu już miałem zaplanowane, że będzie on ostatnim czarno-biały na jakiś dłuższy czas. To jest ostatnia fotografia na tej rolce, w pewien sposób symboliczna.
Ostatnie odkrycie w moim ulubionym temacie: kamienice i ich podwórza. Przyjemnie zabłądzić w takie miejsce. Chociaż przy robieniu ostatniego kadru z okna, do którego bardzo się zbliżyłem, wyjrzała pani i zapytała: "Czy mogę w czymś pomóc?" i to pytanie wbrew pozorom nie zabrzmiało miło.
Nie lubię tych dwóch zdjęć. Nie żeby były złe. Ja po prostu wciąż pamiętam, że o kilkanaście sekund spóźniłem się z wyciąganiem aparatu i koło nosa przeleciała mi taaaka okazja.
Trzy strzały w plecy. Pierwszy to kwestia ostatniej klatki, którą trzeba było zrobić w drodze do fotografa. Sukienka, kwiatki, torba i torebka - nie można było nie skorzystać i w sumie mimo wszystko lubię to zdjęcie. Trzeci to też okazja, której nie mogłem odpuścić, ale dla odmiany tutaj czuję niedosyt. Ale cóż zrobić, nie zawsze ma się tak komfortowe warunki, jak przy drugim.
Wstyd się przyznać, ale to pod jakim wezwaniem jest ten kościół zauważyłem dopiero przeglądając skany. Zainteresował mnie sam cień, a nie wychwyciłem od razu anegdoty.