Nie lubię przedświątecznego zgiełku. Zwłaszcza tego przedwczesnego, narzucanego przez to co dzieje się w mediach i na mieście. Ale wczoraj zaczęła również do mnie docierać świąteczna atmosfera. Taka przyjemna. Dlatego też i zdjęcie ze świątecznym podtekstem.
Dostrzegłem oryginalną grupkę i spieszyłem się, żeby zdążyć pstryknąć ich razem. Ale nie zdążyłem. I wtedy nastąpiło to spojrzenie. I przestałem żałować, że nie zdążyłem.
Poprzednie zdjęcie przyniosło odzew kilku osób, które zaprzeczały jakoby miały w swoich zbiorach obrazek przebiegającej przez ulicę postaci. Postanowiłem spróbować jeszcze raz i zagrać mocniejszą kartą. Fotografię pieska czekającego przed sklepem na swojego właściciela chyba każdy ma?
Każdy fotografujący ma ujęcie przebiegającego przez ulicę człowieka. Mam też i ja. Wydaje mi się, że jest solidne, więc postanowiłem, że ujrzy światło dzienne. Co ciekawe zrobiłem wtedy też inne, i myślałem, że solidne będzie tamto, a jednak solidnym jest to. Tak bywa w życiu.
Wieczorem, sztuczne światło zza obiektu. Rower podpierający się niepewnie o latarnie, 'na miękkich nogach', jakby dopiero co wyszedł z jakiegoś baru i miał problem z utrzymaniem równowagi.
Tak postrzegając to zdjęcie dotarłem do skojarzenia z cyklem fotografii Macieja Dakowicza. I może to w złym guście porównywać własne zdjęcie z fotografiami znanego i docenianego fotografa, ale to skojarzenie jest na tyle odległe, że pozwoliłem sobie je przytoczyć. Wszystko to tylko po to, by wprowadzić na salony kolejny mój rowerek.
Patrząc na pogodę ostatnich dwóch dni muszę czym prędzej opublikować to zdjęcie, bo niedługo będzie mało na czasie. Tegorocznej jesieni dziękujemy za tak chętne ukazywanie swojej piękniejszej strony.
Nawiązując do jednej z wczorajszych fotografii dzisiaj pójdziemy tropem przyciągających spojrzeń. Poprosiłem o zgodę na fotografię i zacząłem się przymierzać. Pani, wciąż grając, zaczęła się wpatrywać na wprost i nawet powieka jej nie drgnie. Zaakceptowałem ten stan rzeczy, a teraz uważam, że do tego spojrzenia dobrze pasuje ta pustka i przestrzeń w kadrze.
Wczoraj gołębie w roli drugoplanowej, prawie niezauważalnej. Dzisiaj też gołębie, też w roli drugoplanowej. Wprawdzie tym razem trudno ich nie zauważyć, ale wszystkie spojrzenia na siebie ściągał młody gwiazdor bodajże z Włoch. Z taką charyzmą ma duże szanse na karierę.
Siedział sobie interesująco wyglądający pan. Potem zauważyłem, że dalej siedzi pani. Potem się okazało, że nagle nikogo między nimi nie ma. Pomyślałem sobie, że fajnie by było, gdyby pan, ze względu na swoją charakterystyczną twarz, spojrzał w moją stronę. Ale nagle nadleciały gołębie i instynktownie nacisnąłem spust migawki. Miałem nadzieję, że lecące gołębie stworzą coś ciekawego na zdjęciu. Nic z tego nie wyszło. Ale jak zobaczyłem efekt spodobało mi się coś innego. Otóż lubię to zdjęcie za wrażenie, że ta para tak z oddali zerka na siebie.
To jest historia o tym, jak czasem intencje rozmijają się z efektem końcowym.
Dzisiaj jest dobra okazja, żeby dokończyć wątek Zalewu Nowohuckiego z tej prostej przyczyny, że za oknem ładnie świeciło słońce. Wtedy z jego uroków skorzystałem, dzisiaj nie miałem na to ochoty, ale doceniam tegoroczną jesień za jej bardzo dobre intencje!
Nowe skany i bodajże najbardziej wyczekiwane zdjęcie. Chyba właśnie w takich wypadkach mówi się o trudnych do określenia 'ambiwalentnych odczuciach'.
Nowy artysta uliczek krakowskiego Starego Miasta (wtedy widziałem go pierwszy raz, ale potem pojawiał się jeszcze kilka razy, także i dzisiaj go widziałem) i bohater drugiego planu. Zrobiłem dwa ujęcia, to jest lepsze, zrobiłem co mogłem, dobrze, że mam ten kadr. I tyle.
Jakiś czas temu była fotografia z tego miejsca, ale w znacznie węższym ujęciu. Ten kadr, szerszy, też bardzo lubię, w związku z czym doczekał się i on publikacji. Tyle w tym temacie.
Bez rozpisywania się: bodaj pierwsze starcie z nowym (chociaż to już chyba rok...) obiektem architektonicznym w Krakowie. Prosto, bez widziwiania i komplikowania. W ogóle muszę się do niego przekonać, bo jakoś nie jestem entuzjastą tej kładki. Za to z ciekawością w końcu wybiorę się obejrzeć MOCAK, no i czekam aż zostanie wybudowane Muzeum twórczości Tadeusza Kantora, bo projekt robi wrażenie.
Przy okazji tych fotografii mógłbym napisać ponurą notatkę o tajemniczej pajęczynie, która oplata nasze życie ograniczając je bezlitośnie albo coś innego, utrzymanego w tym tonie. Ja jednak tego nie zrobię, tylko napiszę, że dobrze jest, gdy ktoś czasem podejdzie i powie Ci: "Jest dobrze, ale możesz to zrobić lepiej, spróbuj!"
Jakiś czas temu pomyślałem sobie, że skoro fotografuję Kraków, to nie mogę nie mieć na jakiejś fotografii tego człowieka. Odkąd przyjechałem tutaj na studia on zawsze tam siedzi. Zawsze w tym samym miejscu, skulony, gra na tej swojej harmonijce ustnej.
W końcu stanie się tak, że przez dłuższy czas nie będę go widywał. W końcu zdam sobie sprawę, że dawno go nie widziałem. I wreszcie dotrze do mnie, że prawdopodobnie więcej go nie zobaczę.
Póki co siedzi i gra. A ja już mam tę fotografię. Mimo że miałem zgodę na to zdjęcie, to nie chciałem portretu czy przynajmniej bliższego ujęcia. On i ta witryna sklepowa. Tak jak zawsze. Zawsze od kiedy pamiętam. I tylko pamięć ma szanse pozostać na zawsze. Pamięć zaklęta w fotografii.
Kolejne zdjęcia z kolejnego mglistego poranka. Tym razem po pracy. Sobota, w drodze wyjątku na rano umówiony jeden pacjent. Mobilizacja, żeby wcześniej wstać. Szybko go przyjąłem, a potem miasto i mgła. Najpierw miasto, ale w końcu i tak dotarłem nad Wisłę. Po drodze parę dobrych kadrów. Widać praca mi służy.
W sumie historia na szczęście nie stała się spektakularną, więc nie będę jej streszczał. Powiem tylko tyle, że wchodzenie na różne murki celem zyskania ciekawszej perspektywy i lepszego ułożenia kadru bywa niebezpieczne. Zwłaszcza jak człowiek zapomni, gdzie stoi. Tym razem jednak nie mogłem zapomnieć. Murek był zbyt wąski, żeby mi na to pozwolić.
W galerii na ul. Świętego Tomasza jest do kupienia odbitka z tym motywem. Wojtek też kiedyś zrobił dobry kadr w tym miejscu. Zazdrościłem. Przytrafiła się okazja i nie wahałem się ani chwili. To jedno, jedyne, konkretne jest moje i tylko moje.
Dzisiaj, jako dodatek do mglistego zestawu fotografii z poprzedniego wpisu, wędkarz. Zdjęcia prezentuje w odniesieniu do tych zrobionych wcześniej, gdy poranek nie był taki mglisty. Gdy zobaczyłem, że on znów tam siedzi, uznałem, że muszę go sfotografować. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu szukać zupełnie nowych kadrów, bo te dwa ujęcia są jedynymi sensownymi, biorąc pod uwagę miejsce i okoliczności. W związku z tym mniej więcej powtórzyłem wcześniej już wykonane kadry i dzięki temu dzisiaj mamy je obok siebie.
Tym razem było inaczej. Wstałem rano bez problemów. W sam raz żeby zdążyć na czas do pracy. Ale jedząc śniadanie oglądałem telewizję, a tam pokazano widok na żywo z Krakowa, z Bulwarów Wiślanych. Piękna, malownicza mgła. Zebrałem się szybko. Zamiast iść pieszo - wsiadłem w autobus, żeby zyskać na czasie. Ostatecznie miałem jakiś kwadrans, żeby zrobić parę kadrów idąc od mostu Dębnickiego do mostu Grunwaldzkiego i potem prosto do pracy. W pracy byłem ze 3 minuty spóźniony. Warto było.